BIG BEN
Na pierwszym roku w Columbia College (1950-51) uczęszczałem na zaawansowany kurs chemii prowadzony przez prof. Benjamina P. Daileya. Prowadził on wówczas awangardowe badania nad fizycznym wiązaniem atomów w prostych cząsteczkach dwuatomowych. Wykorzystał promieniowanie mikrofalowe dostarczone przez dziekana katedry fizyki uniwersytetu Columbia Charlesa H. Townesa, który następnie wynalazł MASER i otrzymał Nagrodę Nobla za następcę tego projektu, czyli LASER.
Z wykładów prowadzonych przez prof. Daileya pamiętam parę rzeczy.
1. Ponieważ nasz profesor był wyższy od większości z nas, nazywaliśmy go „Big Ben”.
2. Wykorzystaliśmy unikalny podręcznik Linusa Paulinga, który jako pierwszy wprowadził wielkość, kształt i mobilność do opisu cząsteczek.
3. Pierwszego dnia prof. Daily opowiedział nam o swoim profesorze chemii, który żuł tytoń i trzymał na biurku stos papieru toaletowego. Na początku wykładu kładł zwitek tytoniu na stosie, nazywając to „drugim żuciem”. Pod koniec zajęć zawsze miał przyjemność po raz drugi żuć taki tytoń.
4. Pobliski kolega z klasy zdołał wywołać eksplozję w naszym laboratorium, która pozostawiła jego twarz i przestrzeń pokrytą białym proszkiem.
5. Na korytarzu przed naszym laboratorium w Chandler Hall znajdowały się rozklekotane szafki, w których studenci trzymali gumowe rękawiczki i gumowe fartuchy. Pewnego popołudnia spóźniłem się do laboratorium i pospiesznie zmagałem się z moją zardzewiałą szafką. Przecięła ona skórę między moim prawym drugim i trzecim palcem, pozostawiając ranę, która goiła się wiele miesięcy i bliznę, która została mi na wiele lat.
6. Ostatnie słowa naszego jowialnego Profesora po 2 semestrach zajęć brzmiały: „Jeżeli za 26 lat ktoś z Was zechce uzyskać ode mnie referencje, proszę do mnie zadzwonić i poprosić o LIMOSNĘ, czyli jałmużnę (po hiszpańsku). Jak się okazało, to wspomnienie miało głęboki wpływ na moje życie.
W college’u i późniejszej szkole inżynierskiej byłem chorowitym dzieckiem, powoli umierającym z powodu długotrwałych powikłań cukrzycy typu 1. Leczenie w tamtych czasach było prymitywne, a życie spędzano na balansowaniu między powolną, bolesną śmiercią z powodu wysokiego poziomu cukru we krwi a nagłą śmiercią z powodu niskiego poziomu cukru we krwi. Poziom cukru we krwi znalem tylko przez kilka minut w miesiącu, podczas badania w gabinecie lekarskim. Pewnego dnia przechodziłem obok Columbia School of Mines, kiedy zobaczyłem lekarza na trawniku, który wstrzykiwał adrenalinę w serce nieruchomej dziewczyny. Następnego dnia dowiedziałem się od gapia, że była kimś, z kim się spotykałem i była cukrzykiem typu 1 zabitym przez niski poziom cukru we krwi.
Po ukończeniu studiów zostałem zatrudniony jako inżynier i zostałem dyrektorem ds. badań w firmie produkującej sprzęt do laboratorium klinicznego. W 1969 r. w czasopiśmie branżowym pojawiła się reklama opisująca urządzenie, za pomocą którego izby przyjęć mogą odróżnić nieprzytomnych pijaków od nieprzytomnych diabetyków, gdy szpitalne laboratoria były w nocy zamykane. Pomyślałem, że gdybym jako inżynier znał mój poziom cukru we krwi, mógłbym wymyślić, jak je znormalizować. Urządzenie nie było dostępne dla pacjentów, ale moja żona była lekarzem, więc zamówiłem glukometr na jej nazwisko – zapłaciłem w 1969 roku za to cacko 650,00 USD (na dzisiejsze: 24000 PLN – przyp. ŁW).
Teraz, gdy mogłem mierzyć wpływ pokarmów, dawek insuliny i ćwiczeń na poziom cukru we krwi, stosunkowo łatwo było wypracować inżynierskie rozwiązanie problemu stabilizacji poziomu cukru we krwi na normalnych wartościach. Spowodowało to odwrócenie wielu długotrwałych szkód spowodowanych przez mój wysoki poziom cukru we krwi, w tym zaawansowaną chorobę nerek.
Zdarzyło mi się odebrać aktualny egzemplarz „Biuletynu” przeznaczony dla mojej żony i przeczytać o odejściu innej młodej kobiety, z którą umawiałem się około 1950 roku. Miała ona 39 lat i uległa następstwom cukrzycy typu 1. To przekonało mnie, że muszę przekonać lekarzy, aby wykorzystali moje odkrycie w leczeniu pacjentów z cukrzycą. Był rok 1973 i zacząłem od przekonania mojego własnego lekarza, który był nie byle kim, bo prezesem Amerykańskiego Towarzystwa Diabetologicznego (ADA). Odpowiedział, że jego pacjenci odwiedzają go co miesiąc na badanie poziomu cukru we krwi i jeśli pozwoli im samemu ow poziom mierzyc, to straci wszystkich swoich pacjentów.
Spędziłem następne trzy lata, nie rzucajac pracy zawodowej, próbowac rozpowszechniać nowe informacje. Dołączałem do i stawałem się wyższym rangą członkiem wielu stowarzyszeń diabetologicznych, rozpocząłem badania kliniczne mojego protokołu na 2 uniwersytetach, przesyłałem artykuły do czasopism medycznych. Wszedzie mnie wyśmiewano a moje metody odrzucano, wiec samodzielnie publikowałem i rozpowszechniałem wśród członków ADA detale mojego protokołu.
ADA oficjalnie sprzeciwiła się koncepcji samokontroli stężenia glukozy we krwi i przez wiele lat pozostała nieugięta w swoim stanowisku. W końcu w październiku 1976 roku przyszło mi do głowy, że jedynym sposobem, w jaki mogłem się opublikować, było posiadanie tytułu lekarza przed nazwiskiem.
Musiałem nie tylko iść do szkoły medycznej, ale jeszcze uczęszczać na kursy przedmedyczne. Żeby zaoszczędzić rok czasu, rozpocząłem kursy w styczniu 1977 roku. Łatwo było zarejestrować się w Columbii School of General Studies na pierwszy kurs biologii w Barnard College. Egzaminy były z chemii organicznej, wymagano również pozytywnej oceny z chemii ogólnej w ciągu ostatnich 6 lat. Ja kurs chemii u Big Bena ukończyłem 26 lat wcześniej, ale pamiętałem jego ostatnie słowa.
Dostałem jego numer telefonu od jego sekretarki na Columbia College. Kiedy odpowiedział, moje pierwsze słowa brzmiały: „Czy wiesz, co to jest LIMOSNA”. Odpowiedział: „Kim Pan jest do diabła?” Po moim wyjaśnieniu powiedział „zadzwoń pod ten numer za pięć minut, a będziesz na kursie”. Za kurs odpowiadał prof. Barry Jacobson, który wykładał chemię organiczną w Barnardzie.
W Columbia College byłem najmłodszym uczniem w mojej klasie, a w Albert Einstein College of Medicine (AECOM) najstarszym. Ukończyłem studia w 3 lata i zacząłem praktykować medycynę w wieku 49 lat. Moja pierwsza książka została wydana na drugim roku studiów medycznych. Od tamtego czasu udało mi się opublikować kolejne osiem oraz wiele artykułów medycznych. Dotychczasowa sprzedaż moich aktualnie „drukowanych” prac wynosi około pół miliona egzemplarzy.
Niektóre aspekty mojej metody leczenia, takie jak samodzielne mierzenie glukozy i dawkowanie insuliny systemem baza/bolus zostały włączone do „wytycznych terapeutycznych” wszystkich głównych stowarzyszeń medycznych. Jednak te same organizacje odrzuciły mój cel, jakim jest utrzymanie normalnego poziomu cukru we krwi dla diabetyków, po części dlatego, że opowiadają się za dietami wysokowęglowodanowymi, które uniemożliwiają kontrolę poziomu glukozy we krwi. Również dlatego, że lekarze, którzy napisali wytyczne, nie mają czasu na czytanie książek takich jak Dr.Bernstein’s Diabetes Solution. ADA na przykład twierdzi, że średni poziom cukru we krwi 168 mg/dl jest „normalny”, podczas gdy w rzeczywistości jest dwukrotnie podwyższony względem zdrowej normy.
Kilku zwolenników wytycznych ADA tlumaczylo mi, że każdy cukrzyk jest skazany na fizyczne wyniszczenie organizmu spowodowanego przez cukrzycę. Normalizacja poziomu cukru we krwi jest zbyt bliska bardzo niskiego poziomu cukru we krwi, co w przypadku śmierci spowodowanej ostrą hipoglikemią może prowadzić do procesów sądowych przeciwko lekarzom.
Przez 29 lat służyłem w Klinice Leczenia Ran na mojej uczelni medycznej i przez 7 lat byłem jej ordynatorem. Dowiedziałem się tam, że większość z pięciuset tysięcy rocznych amputacji stóp i nóg diabetyków w USA poprzedzają próby odcięcia lub zmielenia modzeli, jak zalecają główne stowarzyszenia medyczne.
Moje teleseminaria z pytaniami i odpowiedziami wywołały skargi ze strony zubożałych rodziców, których nie stać na zatrudnienie prawników, aby zwalczyć groźby endokrynologa, że ich dzieci zostaną umieszczone w rodzinach zastępczych, jeśli podjęta zostanie próba normalizacji poziomu cukru we krwi. Kiedy zaczęły się moje protesty w 1973 roku, byłem głosem wołającego na pustyni. Dzisiaj, być może w wyniku mojej bezpłatnej serii wideo „Dr.Bernstein’s Diabetes University” na YouTube, dziesiątki tysięcy pacjentów i ich rodzin domagają się racjonalnego życzliwego wsparcia ze strony ludzi odpowiedzialnych za tworzenie „wytycznych” i zalecen dla cukrzykow.
W 1996 czułem się zobowiązany podziękować Big Benowi za „plagę”, którą spuścił na establishment medyczny. Był już na emeryturze i sekretarka na Columbii nie mogła mnie z nim połączyć, ale wydział chemii podał mi jego domowy numer telefonu.
Rozmowa zaczęła się tak, jak dwadzieścia lat wcześniej: „Czy wiesz czym jest LIMOSNA?”. Na to profesor odparł lekko chrapliwym głosem „Kim Pan jest do diabła?”