“Ja chce żyć, a nie się katować.”
Taką dostałem ostatnio odpowiedz na komentarz o stosowaniu diety ubogoweglowodanowej w przypadku, kiedy jest sie cukrzykiem. Często to widzę i często to słyszę. Poniżej garść refleksji na ten temat.
To jest mój , pełen katuszy , przykładowy dzień. Budzę się koło 7:00, bez budzika, przestrzegam cyklu dobowego, więc organizm doskonale wie, która jest godzina. Pierwsze co robię, to sprawdzam cukier, 95/100 razy jest w normie. Leżąc w łóżku, biorę dwa zastrzyki w pośladki – 4j Tresiba (1/3 dobowej dawki) i 4j Actrapid na pokrycie efektu brzasku. Dopiero po nich wstaję z łóżka. Idę do kuchni i w szklance wody rozpuszczam elektrolity. Ide za potrzebą, wracam do kuchni i wypijam pol szklanki elektrolitow i biorę 2 krople witaminę d3 po 5000 IU kazda. Wyciagam witaminy z szafki – kompleks witamin K i B, zynk, witamina A, mangan, selen, kwas foliowy, omega 3. Wstawiam czajnik, odpalam kompa i sprawdzam maile z pracy. Odpisuje na pare maili, wracam do kuchni zalac dzbanek herbaty rooibos i kubek kawy. Do kawy wlewam troche gestej smietany i biore ze soba “do pracy”. Kolo 8:30 biore kolejny zastrzyk – 4j Actrapid i ustawiam budzik na 30 minut. Wracam do swojej roboty. Jak dzwoni, ide do kuchni, wyjmuje trzy jajka i maslo z lodowki, biore patelnie, rozgrzewam na gazie, wrzucam lyzke masla, roztapiam i smaze na niej jajeczka. Wypijam reszte eletrolitow z witaminami. Jem jajecznice z kromką chleba (z siemienia lnianego, nie podnosi cukru wcale) ktory upieklem przed paroma dniami, posmarowana maslem i czteroma pomidorkami koktajlowymi. O 11:00 wyjmuję brytfankę, wrzucam na dno posiekaną cebulę, wkladam posolone i doprawione mięso, które wyjąłem z zamrażarki dzień wcześniej. Zalewam szklanką rosołu ugotowanego na kościach wołowych, przykrywam wieko i wstawiam do piekarnika. O 12 biorę 6j Actrapid i ustawiam budzik na 45 minut. Jak zadzwoni, sprawdzam mięso, zwykle już jest gotowe, wyjmuje na talerz wcinam razem z surówką z czerwonej kapusty zmieszanej z łyżką musztarty Dijon i łyżką octu jabłkowego. Co godzinę sprawdzam cukry na CGM. Jak widzę, że idę powyżej normy, robie odpowiednią korektę. Jak widzę, że jestem za nisko, biorę odpowiednią ilość tabletek dekstrozy. Po pracy jem rosół z makaronem konjak i natką pietruszki albo np piekę hamburgery z piekarniku albo robie steka na patelni, zależy czy mam apetyt albo jakie mieso wyjalem rano z zamrazarki. W lodówce jest jeszcze ugotowany na parze kalafior albo brokuł, który zawsze mogę dorzucić do zupy, czasem jest fasolka szparagowa, czasem brukselki, czasem szparagi, zależy od sezonu. Jak mam ochotę to ugotuje i dodam do mięsa, jak nie, to nie. Nie głodzę się. Lodówka jest zawsze pełna, i nie mam na myśli insuliny. Jak mam ochotę na słodkie, piekę na weekend sernik albo ciasto na mące z orzechów. Jak mam ochotę na pizzę, robię ją od podstaw z roztopionej mozarelli zmieszanej z jajkiem i maką orzechową. Jak mam ochotę na alkohol, pije czerwone wytrawne wino. Po pracy pojde na rower, silownie albo na spacer na godzinke. Potem poczytam albo popisze cos. Moje cialo w zaden sposob mnie nie ogranicza, bo o nie dbam. Wieczorem przed snem biorę 7j Tresiba i magnez. Kładę się o ludzkiej porze, bo jutro czeka mnie kolejny dzień bez powikłań cukrzycowych, bez mega-huśtawek cukrowych i bez lęku przed hipoglikemią. Skad ta pewnosc? Bo co godzine widze ze mam cukry jak u zdrowej osoby.
Czy się ograniczam? Tak. Czy czuję się ograniczany? Nie.
Nie katuję swojego ciała tym, czego nie potrafi ono znieść ani zmetabolizować. Co dzień świadomie wybieram rezygnację z wielu pokarmów, ponieważ wiem, że mi szkodzą. Boję się utraty wzroku, ropieni na nogach, amputacji stopy, bóli neuropatycznych tak strasznych, że odechciewa się żyć. Nie chcę mieć zamglonego umysłu, kiepskiej pamięci, czy Alzheimera, dziesięciokrotnie zwiększonego ryzyka miażdżycy i zgonu w wieku 61 lat. Nie mam czasu ani ochoty poznawać nowych znajomych na częstych dializach w szpitalu. Nie uśmiechają mi się guzki/grudki na dłoni i palcach, „zamrożony bark”, palec trzaskający, zespół cieśni nadgarstka, czy zespół pasma biodrowo-piszczelowego. Nie będę tracić czasu na kolejki do lekarza. Nie chcę żyć w rozpaczy po uświadomieniu sobie ze wizyty u najlepszych nawet endokrynologów z tytulami nie są w stanie mi pomóc. Nie chce od nich uslyszec, ze “teraz juz jest za pozno”, ze “trzeba bylo o tym wczesniej pomyslec”.
Wybieram zdrowie, wybieram szanowanie własnego ciała, świadomie i na serio. Nie potrzebuje poprawiać sobie nastroju czipsami, popcornem czy coca colą, sam Netflix w zupelnosci wystarczy. Nie czuje ze zyje dopiero wtedy, gdy zjem miche taniego makaronu z sosem ze słoiczka. Nie uwazam, ze zycie bez pajdy chleba (chocby i czarnego jak rozpacz cierpiacego cukrzyka) do kazdego posilku jest bez sensu. Nie mam poczucia straty widząc jak wygląda “normalna dieta” i jak wyglądają jej długotrwałe konsekwencje u osób, które nie są okazami zdrowia metabolicznego. Nie moglbys jesc co dzien jajek na sniadanie, ale co dzien rano wioslujesz platki z mlekiem? Wystarczająco cierpisz, żeby jeszcze sobie odmawiac? A może właśnie cierpisz, bo sobie nie odmawiasz? Życie jest sztuką wyborów. Wybieram bycie zdrowym pomimo nieuleczalnej choroby.